niedziela, 29 października 2017

Artystka wędrowna, czyli żałosne 14/52/2017

        Do końca roku coraz mniej czasu, a książek w tym roku przeczytałam tak mało, że płakać się chce. No, ale gdybym miała czas na płakanie, to bym też miała na czytanie :) Jest go niewiele, ale ostatnio odkryłam, że w sumie całkiem dobrze się z tym czuję. Lubię szybkie tempo. Nie ma czasu na wielkie rozważania, tylko na działanie. Poza tym, niedobór czasu zawsze wpływał na mnie mobilizująco. Trzeba się wtedy zebrać w sobie i dobrze zorganizować. A przy nadmiarze czasu z tą organizacją jest u mnie nieco gorzej :)

       Już dawno temu przeczytałam "Artystkę wędrowną" Moniki Szwai, tylko znowu czasu na pisanie nie było.

      Książka, jak to Szwaja, lekka i przyjemna, choć z szansą na własną refleksję. Miło znać już część bohaterów. Ja się w takim wypadku czuję w książce bardziej jak u siebie. I taka jest właśnie artystka. Ciepła, rodzinna i domowa, ale nie bez odrobiny awantur, flirtów i zawirowań losu. Jak to w życiu. Tym razem autorka skupiła się na śpiewaczce operowej, Adeli i zaprzyjaźniła ją ze znaną już mi Weroniką. Przyznam szczerze, że Weronikę polubiłam dopiero w tej książce. Adelę za to pokochałam od razu. Chyba przez tę muzykę. Bo ja akurat klasyczną uwielbiam, mimo że do opery mi nie po drodze jakoś.
     Adela żyje w ciągłych rozjazdach, pomiędzy operami w różnych miastach. Niestety, cierpi na tym jej małżeństwo, bo mężuś wolałby, żeby żonka siedziała w domu i gotowała mu obiadki. Na szczęście jej pani profesor, Katarzyna, zorganizowała jej Weronikę dla towarzystwa. Panie na początku podeszły do tej swatanej przyjaźni dość sceptycznie, ale ostatecznie bardzo się polubiły. Adela zaczęła często odwiedzać Weronikę i zwierzać się jej ze swoich problemów.
    Weronika jest z kolei nieco zmęczona opieką nad dzieckiem i zaczyna tęsknić za pracą w telewizji. Co na to jej mąż i roczny synek?

     Jeśli dobija Was jesienna pogoda, przeczytajcie koniecznie. Idealna do herbatki z cytryną.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz