Już w zeszłym roku chciałam zrobić dzieciom kalendarz adwentowy, ale wtedy mój mąż się pospieszył i im kupił. A że byłam wtedy z wielkim brzuchem i miałam jeszcze niegotową wyprawkę dla maludy, to sobie odpuściłam. W tym roku temat wrócił i...zebrałam się jednak w sobie. Co prawda, dopiero na 2.12, ale już jest, wisi i cieszy dzieciaki :) Mam nadzieję, że posłuży nam przez kolejne kilka lat.
Idealny nie jest, ale będzie budził miłe wspomnienie szycia z Melką na kolanach :), przy asyście dwóch pozostałych elfów. Może kiedyś też uszyją podobny dla swoich dzieci? (Choć Julka już mi zapowiedziała, że ona zaklepuje ten dla swoich dzieci :)).
Kalendarz wisi na drzwiach od pokoju dziecięcego.
Kieszonki mają różne kształty i rozmiary.
Z cyferkami, za namową Julki poszłam na łatwiznę- napisałam pisakiem do tkanin. I dobrze. Gdybym haftowała, skończyłabym pewnie tydzień przed świętami :)
Z tyłu bawełna w groszki. Uwielbiam ten wzór we wszystkich kolorach :)
Zawieszka na ozdobnej tasiemce- nie widać wyraźnie, ale jest czerwona w złote kropeczki. Do tego haczyk na drzwi.
A co wkładam do środka? Skromnie. Najskromniej, jak się da. Nie zamierzam zbankutować, ani rozpuścić dzieci. Wyznaczyłam sobie limit-ok. 1 zł na dzień na dziecko. (Czyli 2 zł dziennie, bo dla Melki nic w tym roku nie planuję- za mała)
Kupiłam słodycze (koszt pewnie ok.10-20 gr na dzień na dziecko, bo wrzucam skromnie- po jednym dla każdego :))
Przybory szkolne: nie przekroczyłam 1,20 zł :)
drobne zabawki (to dobiłam do 1,50, ale wyrównamy słodyczami)
Żeby nam się choinka nie składała na pół, na dole wszyłam listwę, a do środka włożyłam metalowy pręt. Jakiś. Jak mąż go zacznie szukać, to się dowiem, co to było i do czego potrzebne. Na razie się sprawdza w kalendarzu :)
A na drugim blogu zaraz będzie kalendarz zrobiony przez moją klasę :)